Życie, które nam pozostało
Macie czasem tak, że po przeczytaniu jakiejś książki czujecie pustkę? Zaczynacie zastanawiać się nad swoim życiem, analizować pewne fakty, zwracać większą uwagę na to, jak zachowują się ludzie dookoła was? Jeśli tak, mam książkową propozycję, która może was zainteresować.
Żyli szczęśliwie, do czasu…
Życie Marisy i Stelvia Ansaldów było idealnym scenariuszem dla filmu o miłości. Choć początek ich związku nie był łatwy, założyli rodzinę, mieli dwoje dzieci, pracowali. Było idealnie. Aż do dnia śmierci ich córki, gdy ta została znaleziona na plaży w Torre Domizia. Jej kuzynka, Miriam, ma wiedzę na temat tego, co się wydarzyło, lecz próbuje o tym zapomnieć, płacąc za to ogromną cenę. I tu moja opowieść o fabule się skończy, nie chcę więcej spoilerować.
Emocjonalny rollercoaster
W trakcie czytania powieści Życie, które nam pozostało przechodziłam przez różne fazy.
Od wzruszenia, przez oburzenie, poprzez radość i smutek. Czasem miałam ochotę rzucać książką po pokoju, bo nie mogłam pogodzić się z tym, co się stało. Ta powieść pokazuje, jak patrzono na kobiety „z brzuchem”. To plotkowanie na ich temat, ocenianie z poczuciem wyższości i wyrzucanie ich na margines społeczeństwa gotowało mi krew w żyłach. Nóż mi się w kieszeni otwierał, gdy widziałam, jak dorośli ludzie próbują jakoś załatwić sprawę. Ale to tylko pokazuje, jak dobrze został oddany duch tamtych czasów. Śmierć córki Marisy, a właściwie wydarzenia, które miały miejsce po niej, dały mi do myślenia. Było mi żal nieżyjącej dziewczyny, serce mi pękało, gdy patrzyłam na jej matkę. Czasem nie mogłam wręcz oddychać, widząc, co się z nią działo. Uwidoczniło się wtedy jeszcze bardziej to, jak ona i jej siostra różniły się w kwestii podejścia do rodziny.
Trudna lektura
Życie, które nam pozostało – nie jest to łatwa lektura. Nie polecam jej młodszym, niepełnoletnim czytelnikom. Poruszane tutaj kwestie są naprawdę trudne do dźwignięcia pod kątem emocjonalnym. I nie mówię tutaj tylko o tym, w jaki sposób Betta straciła życie. Mam tu też na myśli to, co działo się z jej matką, zanim ta zawarła związek małżeński, a także to, z czym musiała mierzyć się Miriam. Jako nastolatka rzuciłabym tę książkę w kąt, uważając, że za dużo tu dramatu. Jako dorosła kobieta wyciągnęłam kilka lekcji, które pozostaną ze mną na dłużej.
Podsumowanie
Niejednokrotnie w trakcie lektury chciało mi się wyć z bezsilności. Niektórzy bohaterowie sprawiali, że budziły się we mnie mordercze instynkty, innych miałam po prostu ochotę przytulić i powiedzieć im, że nie są z tym wszystkim sami. Nie byłam w stanie czytać Życia, które nam pozostało ciągiem. I nie, nie jest to zarzut z mojej strony. Musiałam robić sobie przerwy w lekturze, żeby przemyśleć to, co właśnie się stało, poukładać to sobie w głowie. I tak, są tu sceny, w których wolałabym, żeby mi pokazano, co się wydarzyło, żebym mogła to przeżyć, a nie mi o tym opowiedziano. Mam tu na myśli między innymi sytuację związaną z pewnym wypadkiem, w wyniku którego ktoś odszedł ze świata. Na szczęście takich scen jest tutaj niewiele i nie mam więcej zarzutów w stosunku do tej opowieści. Emocjonalny czołg, ale nie żałuję, że po nią sięgnęłam.
Maria Derejczyk-Zwierzyńska
czytelnia-mola-ksiazkowego